Rudzielec i złote biurko
Nie jestem osobą nazbyt przesądną i staram się nie patrzeć na różne pierdoły pod względem ich “magicznego” znaczenia w moim życiu. Jednak są takie dni kiedy chcesz żeby wszystko poszło po Twojej myśli i nic nie zakłóciło planu, który masz w głowie. Taki właśnie był ten dzień a mój plan w skrócie przedstawiał się tak: odstrzelić się jak Beyonce na koncert…A nie! Przecież to rozmowa kwalifikacyjna więc Beyonce raczej odpada. No w każdym razie wyglądać nieskazitelnie, pięknie, młodo i świeżo. Do tego dodać promienny uśmiech i szczyptę pewności oraz zdecydowania. Efekt musi być murowany. Może moje CV zbyt bogate i zachwycające nie było ale przecież dopiero zaczynałam swoją drogę w zdobywaniu, miejmy nadzieję, jakiegoś poważniejszego doświadczenia.
Z takim oto pozytywnym nastawieniem zerwałam się już o 7:30 mimo że rozmowa była dopiero punkt 10. Pamiętając jednak słowa babci, która już od dzieciństwa kładła mi do głowy, że zawsze lepiej być wcześniej niż się spóźnić, postanowiłam zarezerwować ten cenny czas na wyczarowanie swojego wizerunku pod tytułem: Wymarzony pracownik.
Zaczęłam od rozluźniającego ciepłego prysznica, potem zasiadłam przed lusterkiem i zaczęłam kombinacje nad swoim wizerunkiem. Blogerką modową ani makijażystką nie byłam ale przy odrobinie wysiłku potrafiłam przemienić się w łabędzia. Tutaj trochę pudru i bronzera, tam tusz i kredka, potem trochę pomadki – niezbyt wyzywającej, w końcu miałam wyglądać jak profesjonalistka a nie jak dziewczę, które wyszło prostu z klubu nocnego. Wciągnęłam swoją spódnicę na “wyjątkowe” okazje, lekką i przewiewną koszulę, przewidując że za parę godzin będzie około 30 stopni w cieniu.
Miałam jeszcze sporo czasu więc zaparzyłam kawę z mlekiem i zrobiłam jajecznicę. Niestety jeśli do tej pory oszukiwałam się, że wcale nie stresuje mnie to spotkanie, to mój żołądek ewidentnie chciał przekazać mi, że jest zupełnie odwrotnie. Jajecznica została na talerzu a ja przełknęłam dwa łyki kawy, poprawiłam włosy i wyszłam na przystanek.
Było wcześnie ale słońce już mocno grzało. Wcale mi to nie przeszkadzało ponieważ uwielbiałam słońce, lato i zieleń, która wystawała gdzieniegdzie między budynkami. Zastanawiałam się czy ten dzień przyniesie coś ciekawego w moim życiu i czy mam szansę na tę pracę. W głowie formułowałam odpowiedzi na przykładowe pytania, które może mi zadać potencjalny pracodawca. Byłam już prawie na przystanku kiedy stanęłam jak wryta w połowie przejścia bo dosłownie parę metrów przede mną najspokojniej w świecie przez środek jezdni kroczył sobie kot. Nie był to jednak zwykły kot. To był czarny, czarniutki, najczarniejszy kot jakiego widziałam. No nie!
Przecież jestem wykształconą, jakby nie było, osobą i nie wierzę w żadne zabobony! Żaden kot nie zepsuje mi takiego dnia- stwierdziłam, ale jednak jego wizerunek pozostał z tyłu mojej głowy.
Budynek, w którym znajdowała się redakcja nie do końca wyglądał jak wymarzone miejsce pracy. Kamienica miała już swoje lata i zdecydowanie było to widać po licznych placach, z których odpadał tynk i zadrapaniach na ścianach. Mimo tego niezbyt zachęcającego widoku, odszukałam numer lokalu i wkroczyłam pewnie do środka. Klatka nie była w najgorszym stanie, po tym co przedstawiał budynek, ale zapach przypominał ten wydobywający się z szafy nieotwieranej przez 5 lat. Zadzwoniłam do drzwi i czekałam w napięciu. Po około 3 minutach drzwi uchyliły się i pojawił się w nich piegowaty facet a raczej chłopak Trudno było zresztą na pierwszy rzut oka określić jego wiek. Miał rude rozczochrane włosy, jakby dopiero wstał z łóżka. Może to taka moda, artystyczny nieład i te sprawy – pomyślałam, bo mimo tej fryzury ubrany był nienagannie w dobrze skrojone spodnie i dopasowaną bladoniebieską koszulę, która podkreślała jego i tak rażąco niebieskie tęczówki. Jeśli myślałam też że nie ma osoby o bledszej karnacji niż ja, to myliłam się, bo on z pewnością był jeszcze bledszy. No chyba że to z powodu mojego powalającego wizerunku. Było to całkiem możliwe bo odkąd otworzył drzwi nie odezwał się ani słowem mimo mojego zachęcającego i entuzjastycznego “Dzień dobry”. Może to taki test – pomyślałam i zaczęłam wyjaśniać, że byłam umówiona na rozmowę w sprawie pracy, że dostałam wczoraj telefon i tak dalej.
Chyba nagle doznał olśnienia gdyż zmienił się jego wyraz twarzy ale dalej nic nie wydobyło się z jego ust. Za to zniknął za drzwiami a dla odmiany pojawiła się tam kobieta w letniej sukience w kwiaty i z taką ilością biżuterii na rękach, że zaczęłam się zastanawiać jak to możliwe że taka szczupła osoba jest w stanie tyle dźwigać. Rozmyślania te przerwała bardzo szybko i gwałtownie. Wpuściła mnie do środka, oznajmiając pewnym głosem, że szefowa spóźni się parę minut ale mam zaczekać w jej gabinecie. Wyczuwało się od niej zupełnie inną energię niż od jej rudego poprzednika. Wyglądała na osobę, która wie czego chce w życiu, potrafi odnaleźć się w każdej sytuacji i nie zważa na żadne problemy. Mówiła pewnym i donośnym głosem, poruszała się szybko i jakby z wrodzoną gracją. Jednym słowem – miała jaja. Przyznam szczerze, że wzbudziła we mnie respekt i gdyby powiedziała że jest szefową tego dobytku, uwierzyłabym jej od razu.
Mając chwilę czasu zaczęłam rozglądać się dyskretnie w koło. Gabinet był mały ale urządzony z pomysłem, co to to na pewno. Biurko, chociaż nie wiem czy można tak określić ten mebel, było w złotożółtym odcieniu. Stały na nim różne kubki i kubeczki z długopisami, mazakami, ołówkami i milionem innych rzeczy. Z jednej strony porozrzucane były papiery, zwitki jakichś tekstów, książki a z drugiej leżał zamknięty laptop obklejony najróżniejszymi naklejkami. Przyglądając się im wywnioskowałam że właścicielka jest między innymi fanką zespołu Guns n Roses. Na ścianach wisiały obrazki a raczej plakaty w ramkach. Każdy był inny, jeden czarno biały i duży, drugi mały i pstrokaty, któryś wisiał krzywo, ale dziwnym trafem pasowały do siebie i tworzyły spójną całość. Na środku pod biurkiem i fotelem, na którym siedziałam znajdował się różowy dywanik w niebieskie zawijasy. Pod oknem stała w wielkiej donicy jakaś roślina wyglądająca z daleka jak mini drzewko. Wydawała się za duża jak na taką małą przestrzeń ale spodobała mi się. Na szafce pod jedną ze ścian stały różne figurki, między innymi czarny kot machający łapą. Od razu przypomniał mi się incydent z rana ale postanowiłam nie skupiać się na tej myśli. Ściany gabinetu były oszklone jakby matowym materiałem tak, że nie było widać co dzieje się poza tym pomieszczeniem. Dochodziły do mnie jedynie pojedyncze dźwięki i słowa, których nie mogłam zidentyfikować. Patrząc na to wszystko chyba straciłam rachubę czasu, bo w tym momencie drzwi otworzyły się a mnie wcisnęło w fotel…
Leave a reply
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.